PRACA literacka

PRACE LITERACKIE - GŁOSOWANIE INTERNAUTÓW

Next photo
Contest is finished!
Author: Anna Zarzycka
Tytuł: Świat w oczach
Opis:
Świat w oczach
Opis:
Było pogodne jesienne popołudnie. Siedzieliśmy na balkonie na trzecim piętrze naszego nowoczesnego bloku. Jaś gładził rączką kocyk minky, ja odpisywałam na maile. Z głębi mieszkania dochodził dźwięk szuranych po podłodze resoraków. To Adaś testował swoje nowe zabawki. Gdzieś jeszcze pracował zdalnie mój mąż. Słońce zeszło nisko i odbijało się czerwienią od kredowych ścian naszego osiedla. Ta gra kolorów na pewno robiła na nim wrażenie. Jaś na pewno to dostrzegł. Spojrzałam na jego twarz. Była spokojna i skupiona. Spojrzał na mnie i oczy mu się zaśmiały. Nad donicami ze skrzętnie pielęgnowanymi pelargoniami ganiały się dwie pszczoły. To z pewnością też nie umknęło jego uwagi. Tymczasem natarczywy dźwięk telefonu oderwał mnie od obserwacji Jaśka i gdyby nie Adaś, którego żądza poznawania świata nie dała się okiełznać, pewnie wciąż nie wiedziałabym, że Jaś wszystko doskonale rozumie. Urodził się jako wcześniak. Wylewy dokomorowe, sepsa i szereg innych rozpoznań pozostawiły pamiątkę na całe życie. Jaś rozwijał się po swojemu. Powoli, powolutku, jakby coraz wolniej. W końcu, gdy osiągnął wiek trzech lat, pogodziliśmy się z faktem, że mamy dziecko z ciężką postacią mózgowego porażenia dziecięcego. Jaś nie mówił, nie chodził, nie był w stanie korzystać z pracy rąk. W poradniach mówiono nam, że jest upośledzony umysłowo i że trzeba zadbać o jego rehabilitację. Przyglądałam się mu każdego dnia, doszukując się minimalnych oznak rosnącego IQ. Patrzyłam mu głęboko w oczy, dotykałam jego rąk, słuchałam dźwięków, które wydaje. Codziennie poddawałam go wszelkim terapiom “wspierającym rozwój”. W końcu bez cienia nadziei postanowiłam żyć innymi sprawami. Urodziłam drugie dziecko i zaczęłam cieszyć się życiem. Na osiedle przeprowadziliśmy się, gdy Jaś zrobił się na tyle ciężki, że nie dało się go nosić po schodach. Tu mieliśmy windę, podjazdy, jednym słowem luksus. Wreszcie nie byliśmy więźniami we własnym domu. Codziennie zabierałam Jaśka na spacer. Najbardziej lubił osiedlowe boisko, gdzie chłopcy wrzeszczeli na siebie, a piłka odbijała się od metalowej siatki z nieprzyjemnym łoskotem. Tu wszystko było dynamiczne. Jaś lubił takie sceny. Pasjonowały go jak dobre teatralne przedstawienie. Chadzaliśmy też na przystanek autobusowy. Sapiące monstrualne pojazdy przechylały swe cielsko jak najbliżej krawężnika, po to, by mój królewicz mógł wjechać na swoim tronie. No i jeszcze piekarnia, a właściwie zapach świeżych wypieków wywoływał rumieńce na twarzy Jasia. Tyle wiedziałam o zainteresowaniach mojego syna. Odbijały się w jego oczach jasnym blaskiem. Doskonale też zdawałam sobie sprawę z tego, czego nie lubi. Starałam się nie zabierać go do garażu podziemnego. Bał się półmroku i tego dziwacznego dudnienia ruszających aut. Denerwował się też, gdy zbierało się na burzę. Gdy niebo robiło się granatowe, a mocne porywy wiatru zamiatały piach z chodników. Wtedy jego oczy robiły się zamglone i poruszały się niespokojnie w różnych kierunkach. Wiele zmieniło przyjście na świat Adasia. Jasiek zaczął doświadczać nowych przestrzeni. Plac zabaw ze swoim wszędobylskim piachem stał się codziennością. Już nie tak łatwo było uciec przed gwałtownym deszczem, a moja niegdyś nieustająca obecność zamieniła się w “obecność tylko, gdy to konieczne”. Młodszy brat pokazywał Jaśkowi świat przez swój pryzmat. Oblepiał mu buty błotem, kładł mu na kolanach zebrane po drodze patyki i kamienie, chował w jego kieszeniach kruche ciasteczka i lepkie żelki. A ponieważ wachlarz emocji malujących się na twarzy Jasia nie był zbyt bogaty, trudno było stwierdzić, co sobie myśli i czy w ogóle… Mimo swoich dziesięciu lat wciąż nie był w stanie nic powiedzieć. Komunikował niezadowolenie płaczem, zadowolenie spokojem, czasem grymasem twarzy przypominającym uśmiech. Wciąż też się nie poruszał samodzielnie, potrafił się jedynie lekko zsunąć z wózka i obrócić z brzucha na plecy. Z balkonu mieliśmy widok na główną ulicę osiedla. W ciepłe dni zasiadaliśmy całą rodziną niczym przed ekranem telewizora i patrzyliśmy na skondensowane życie naszego małego świata. Ktoś przejechał na rowerze z przyczepką, w witrynie kwiaciarni wywieszono promocyjny plakat, jakaś grupa młodzieży opuściła Żabkę z torbami wypełnionymi dzwoniącym towarem. Pod Rossmannem szczekały zniecierpliwione psy przywiązane do poręczy. Obok przystanku dwie kobiety z jaskrawymi tipsami strzelały sobie selfie na tle majaczącego w oddali Pałacu Kultury. Ktoś z piętra niżej smażył placki ziemniaczane, a na placu zabaw dzieciaki kłóciły się o foremki. Tego dnia miało być podobnie. Czekaliśmy, aż mąż skończy pracę i dołączy do nas na ławeczkę. Postawiłam na stoliku pistacje i miskę pełną malin, w razie gdyby zapachy z sąsiedzkich kuchni wywołały u nas łaknienie. Jasiek chwytał podawaną malinę wargami, rozgniatał ją przednimi zębami, a po brodzie ciekła mu malinowa strużka. Jadł wyjątkowo niedbale, bo uwagę jego przykuł nadjeżdżający pociąg, a potem tłum wysypujący się z wagonów na stację i osiedlowe ulice. Adaś zajął się resorakami, ja mailami i wtedy zadzwonił ten telefon. Dzwonili ze szpitala, żeby umówić termin operacji Jaśkowych bioder. Opuściłam balkon, nie przypuszczając, co może się wydarzyć pod moją nieobecność. Minęły może 3 minuty, gdy nagle usłyszałam łomot i krzyk. Zerwałam się natychmiast z drżeniem serca i momentalnie znalazłam się w balkonowych drzwiach. Był tam już mój mąż. Pochylał się nad chłopcami i ich uspokajał. To był zaskakujący widok. Adaś leżał na posadzce przygnieciony ciężarem Jaśka, który zwinięty w kłębek niezdarnie wymachiwał swoimi spastycznymi kończynami. Boże! Co tu się dzieje? – zapytałam zdezorientowana. Widziałem wszystko. Nie uwierzysz – odpowiedział mój mąż z podnieceniem. – Adasiowi spadło z balkonu autko, więc zaczął wdrapywać się na poręcz. Wtedy Jasiek…Rzucił się na niego! Ściągnął go z poręczy i powalił swoim ciężarem. Nie wierzę…- odparłam oniemiała, choć w głębi duszy czułam, że to może być prawda. Cała prawda o moim Jasiu. Adaś darł się wniebogłosy i palcem pokazywał na dół: Mama, blum blum…- mówił, zanosząc się płaczem. Autko rzeczywiście leżało na trawniku pod blokiem. Nie wiedziałam, czy krzyczeć na mojego nieokrzesanego malucha, czy szukać w oczach Jaśka motywacji swojego czynu. Nie mógł zlecieć z wózka, musiał się bardzo postarać, żeby się z niego zsunąć. Mimo niedowiarstwa czułam wzruszenie. Tego dnia siedzieliśmy do późna opatuleni kocami. Zachodzące słońce zlało się z linią horyzontu, a potem zniknęło w szarości wieczoru. Adaś zasnął w ramionach taty. Gwar ucichł. Spojrzałam na Jasia. W jego oczach odbijały się światła ulicznych latarni, neony burgerowni i ciepłe światła mieszkań z naprzeciwka. Zajrzałam w nie głębiej i dostrzegłam siebie, męża i Adasia z autkiem w rączce. W jego oczach odbijał się cały świat. Już nie miałam wątpliwości.
Votes: 2

Views: 141